Przy okazji poszukiwania noclegowni dokonaliśmy dwóch istotnych odkryć. Po pierwsze, Albania to kraj w budowie – każda wolna przestrzeń wypełniana jest szczelnie bryłami hotelowisk w różnych fazach budowy (już działających; wykończonych, ale nie do końca; pustostanów bez okien i drzwi – rokujących na przyszłość, ale teraz, pewnie z powodu kryzysu, pozostawionych w stanie surowym do odwołania; itp.).
Po drugie – Albańczycy szybko połapali się w tym, co im natura dała. Natura, bo przecież nie Bóg! Po pierwsze, Nasz Bóg W Trzech Osobach jest silniejszy od Jahwe, Mahometa, Buddy, Wielkiego Sciento, czy Latającego Potwora Spaghetti vel Durszlaka Pastafarian – więc raj na ziemi, w pierwszej kolejności, przypadłby katolikom (ale wówczas istniałoby ryzyko, że co gorliwsi nie chcieliby się przenosić do raju w niebie). Po drugie zaś, gdyby Bóg decydował o komforcie doczesności, to najbardziej prawowity, mesjański i katolicki z krajów katolickich – Polska, leżałby już dawno na Bahamach!
W związku z błyskawiczną orientacją się Albańczyków w koniunkturze – ceny noclegów wcale nie były już takie niskie jak o nich czytaliśmy i słyszeliśmy od Znajomych Którzy Byli.
Didaskalia: W hotelu trzygwiazdkowym nad brzegiem morza (o bardzo przyzwoitym standardzie) trzeba było liczyć się z wydatkiem 25-30 Ojro na osobę za noc – koszt, w kontekście śniadania w cenie i dostępu do hotelowej plaży, może nie zabijał, ale po pierwsze: to nie honor, po drugie: nie takiej Albanii szukaliśmy i wreszcie po trzecie: zapamiętane ceny ubytowania w Montenegro i Republice Hrvatskiej przyzwyczaiły nas do innego pułapu (jak się później okazało nasze zdziwienie było zasadne, a ceny noclegów w taniutkiej Albanii – najwyższe z całego wyjazdu);
Lądowanie w Sarandzie (podobnie jak i kolejne, ale o tym nieco dalej) odbyło się w tak niefortunnym terminie – nie dość, że noc, nie dość, że pożegnanie wakacji, to jeszcze sobota (zwyczajowe rezerwacje hotelowe trwały do niedzieli) – że mieliśmy poważne problemy ze znalezieniem wolnego lokum (chyba z milion razy usłyszeliśmy: sory, tumoroł).
Po serii czarnych polewek i nieudanych prób wdarcia się do nieza- i za- bezpieczonych pustostanów, odnaleźliśmy hotel, który dobrze rokował! Zwyczajowy rzut oka na warunki i krótka narada teamu, po których nastąpiło wysłuchanie zapewnień właścicielki (a dokładniej – żony właściciela) o pełnych, ponętnie odstających pośladkach wciśniętych w różowe leginsy, że lepiej nigdzie nie znajdziemy. Po całym tym rytuale właściwie zdecydowaliśmy się zakwaterować, musieliśmy tylko przyprowadzić i rozkulbaczyć Jaszcząbia (choć odmówiliśmy zapłacenia zaliczki, o którą poprosiła nas podejrzliwa właścicielka – przecież musi mieć jakąkolwiek rękojmię, bo robi dla nas wielki wyjątek i „discount” cenowy, a lepiej i tak nigdzie nie znajdziemy!).
Ostatecznie wylądowaliśmy jednak w „Havanie” (poprzednia gospodyni miała nie tylko krągłe biodra, ale i nosa!), pensionie bliżej położonym centrum niż „Pod Różowym Pośladem”, obskórniejszym, ale za to z własnym restaurantem na świeżym powietrzu (po 10 Ojro od głowy za noc).
Hotel ten miał być jedynie przystankiem, gdyż następnego dnia (tj. w niedzielę), wypoczęci (choć tu zasadniejszy byłby termin – wypoceni), zamierzaliśmy poszukać czegoś docelowego. Dlatego też jego standard nie interesował nas zbytnio – a na pewno nie martwił.
Zanim jednak dotarliśmy do pokoi, w hotelowej knajpie zrobiliśmy po trzy Amstele każdy (w przybliżonej cenie 9 zł/browar – 11 Ojrów za kolejkę – tj. 5 sztuk, nieważne zresztą – Mama Wyjazdowa płaciła ze wspólnych).
Dokonaliśmy też kilku następnych odkryć (w ogóle były to bardzo odkrywcze wakacje). 1. Piwo podawane w trzymanych uprzednio w zamrażarce, grubo pokrytych szronem, kuflach – to świetny pomysł! 2. Za Amstela w zmrożonym kuflu mógłbym w tamtej chwili oddać życie. 3. T-shirt od samego tam bytu (i nie, nie miałem na myśli od-bytu), bez konieczności wykonywania jakiegokolwiek ruchu, przesiąkał płynami ustrojowymi, które z nas (jako żeśmy nie przywykli do takich warunków) obficie wydobywały się na zewnątrz, a dla przyzwoitości (i odpowiedniej gospodarki elektrolitowej) – winny być bardziej powściągliwe i pozostawać w środku.