Po uzupełnieniu potrzebnej do przeżycia dawki płynów (Amstel, Amstel Dżeny from de blok), udaliśmy się na pięterko, by zainstalować swoje jestestwa w pokojach.
Z kronikarskiego obowiązku wspomnieć muszę, że na korytarzu stała suszarka z gaciami i skarpetami Menadżera (na oko lat 25 – Menadżer, nie skarpetki), który w Polsce śmiało mógłby łuszczyć pod blokiem pestki słonecznika i nie odstawać od reszty ziomów. Jaszcząb spoczął na miejscu menadżerskiego skuterka, a na półpiętrze klatki schodowej, oddzielony zasłonką, spał gość z uzewnętrznioną połową dupska (jego pośladki nijak nie przypominały tych w różowych leginsach – schade). Pokój mój i Kuśtyczki, od reszty naszej wycieczki, odcinał lokal zasiedlony przez trzech sporych tubylców, do którego (w miarę rozwoju wieczoru) nie omieszkałem pomyłkowo się władować. Oba nasze pokoje posiadały balkony, które to są niezbędne i stanowią warunek konieczny każdego lendzielskiego ubytowania (by się na nich gościć do późnych godzin nocnych).
Słów kilka o ichnych węzłach sanitarnych. Łazienki w hotelu (jak w całej Albanii) nie posiadały kabin prysznicowych. Znaczy nie do końca – posiadały i to całkiem duże, pod warunkiem, że za kabinę uznamy całe pomieszczenie sanitariatu. W podłodze, na jej środku, znajdowała się kratka ściekowa, podłoga zaś z założenia opadała ku niej tworząc delikatną nieckę, a na przeciw sedesu umieszczono kran z wężem i słuchawką. Takie rozwiązania wynikają z faktu, że muzułmanie (a Albańczycy w 40% to wyznawcy islamu), za przeproszeniem, nie podcierają się, a po każdym załatwieniu potrzeby – podmywają bieżącą wodą. To ich kultura – rozumiem, wyjaśnia to także bliskie sąsiedztwo kranu i sedesu, ale żeby w swym sprycie uznać to od razu za prysznic?!!
Biorąc kąpiel należało stanąć po środku wuceta (obowiązkowo w klapkach), odkręcić wodę i lać strumieniem po oknie, sedesie, lustrze, drzwiach i po czym tam jeszcze mamy ochotę. Można było również w tym samym czasie (jeśli oczywiście ktoś lubi i potrafi) załatwiać wszystkie swoje potrzeby fizjologiczne – ta opcja miała tę zaletę, że zajmując swoim ciałem sedes chroniliśmy jednocześnie deskę przed całkowitym jej zalaniem.
Wracając do narracji – nie chcąc zmarnować miło rozpoczętego wieczoru, poszliśmy za uderzeniem i odkorkowaliśmy jeden z otrzymanych jeszcze w Polsze łiskaczy. Pomysł zacny, ale w zetknięciu z trudami podróży i trzema zaaplikowanymi już do organizmu Amstelami – nierozsądny.
Jak już powiedziałem, wieczór miło się rozpoczął, ale jak zakończył – tego do końca nie jestem pewien. To właśnie wtedy wpadłem z sąsiedzką wizytą do pokoju obok, ale w obliczu bariery językowej i przewagi gabarytów, szybko z niej zrezygnowałem.
Krölik, mój kompan w niedoli, skończył jeszcze gorzej – podobno zamroczony morskim jodem wykonywał dziwne ruchy (prawdopodobnie był to jego taniec godowy), którymi zwabił starą modliszkę, a następnie głośno i namiętnie z nią kopulował – tak przynajmniej utrzymywała następnego dnia Nasza Płeć Piękna (która do końca zachowała trzeźwość… umysłu rzecz jasna). Oznaczałoby to, że pomimo hałasu sprawił się na tyle miernie, iż leciwa już modliszka nie odebrała jego starań za akt seksualny – i dlatego nie uśmierciła postkoitalnie.
Rano, gdy cała sprawa wyszła na jaw, Palma w obronie czci kolegi, a także chcąc pomścić jego straty moralne i nadszarpniętą reputację (wszak jego Kołatek podobno czyni cuda, nomen omen, na kiju!), zrzuciła niewdzięczną kochankę z balustrady tarasu (ja sądzę, że biedny owad nie poradził sobie z traumą i targany wstydem – popełnił samobójstwo). Zarzekała się później, że modliszka w czasie swego ostatniego lotu (pull up, pull up) wykrzykiwała rozpaczliwie: Krölik, nigdy o tobie nie zapomnęęęęęęęę!!! – oczywiście po albańsku.
podmywają bieżącą wodą.
——————————–
Nie tylko oni. Jak sie ma hemoroidy, to jedyny rozsadny sposob. Ale do tego nie sluzy waz ogrodowy, tylko francuski wynalazek-bidet smu na imie…
Zgoda w 100%, a bide(t) to można tam zobaczyć niemal na każdym kroku (oj, to niefortunnie zabrzmiało w tym kontekście)…