Rozpoczął się Liśćopadł – miesiąc w którym wszystko, co wisi, opada. Hmm, otóż nie do końca – indeks Kołatka ma się dobrze. Ba, nawet stale pnie się w górę! Jemu nie straszny kryzys, nie straszne żadne dziury… budżetowe, inflacja, deflacja czy defloracja. Zielona wyspa po prostu, może nie tak porośnięta mchem, ale jednak! Permanentna hossa (w terminologii liturgicznej – hosanna) górnych stanów partii dolnych. Ale zejdźmy na niższy pułap (i to w podwójnym tego słowa sensie), na ziemię. Miesiąc zaczął się z grubej, można by rzec, rury, bo od masowego ekspediowania rodaków na cmentarz – w większości przypadków zakończonego jednak powrotem. Niejednokrotnie nawet szczęśliwym, tak przynajmniej twierdzi insp. Sokołowski i jego akcja A światłość wiekuista niechaj im płonie..
W następnej kolejności przyszedł Dzień Zaduszny. I to jest kolejne kłamstwo rządu, bo nie był wcale za duszny. Piździło wręcz. A poranek był mglisty jak tłumaczenia Michalika. Media podały, że lokalnie mgła mogła być na tyle gęsta, iż groziła zaduszeniem niektórych organizmów żywych, do konia włącznie. I to chyba jedyny związek aury i atmosfery dnia z obchodzonym świętem. Takie Halloween po polsku.
Skoro już przy mgle i pustych dyniach jesteśmy, to niejaka pani mecenas Maria Szonert-Binienda – tak, tak, żona tegoż właśnie Biniendy, byłego naukowca i równie byłego eksperta, który w Polskim punkcie widzenia TV Trwam (w odróżnieniu od Żydowskiego punktu widzenia emitowanego codziennie o 19:00 na antenie TVN-u) sam przyznał że wysysał se był z palca (dobrze, że z palca) fakty po to, by nie wyszło na ich (znaczy tej drugiej, ruskiej, strony sporu) – stwierdziła ostatnio na łamach, jakżeby inaczej, tygodnika wSieci, że zamach (!) w Smoleńsku przygotowały polskie i rosyjskie służby specjalne. I że stoją za nim ludzie, których nazywamy Polakami, a nimi nie są. Ha! Fajnie, że pani Biniendowa (Biniendzina?) wie nie tylko co się stało, ale i kto to zrobił. Jeszcze fajniej, że się tą wiedzą z nami wszystkimi dzieli – zupełnie odwrotnie niż jej zwierzchnik duchowy i moralny – Mały But Da – Antonio. Ten, choć także wie, tylko insynuuje.
Ponieważ wywołałem do tablicy jego eks-celencję Antonia o szalonym spojrzeniu MacIerewicza, to p. Biniendowa odniosła się również do pracy jego zespołu. Otóż pomimo, że co nieco, według niej, w pracy zespołu parlamentarnego (adekwatniej byłoby go nazwać zespołem para-lamentarnym) można by poprawić, to należy go bronić ze wszystkich sił, gdyż wszelkie ataki na niego są spowodowane niezwykłą skutecznością działania tegoż. Uznała nawet, że jest on zbyt skuteczny (a może – zbyteczny? – może źle przeczytałem?). Sam przewodniczący zaś oddaje Polsce niepodważalne i historyczne zasługi! I tu się z panią Bździniendą nie mogę zgodzić, gdyż uważam, że wszystko przed nim, że największe zasługi Antek M. dopiero położy… gdy zejdzie… ze sceny (albo go z niej zdejmą), a trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść.
Jeżeli już jesteśmy przy ludziach, którzy wiedzą, to seksuolog i biegły sądowy (!), dr Krzysztof Boćkowski wyjawił na łamach Czasu Białegostoku ( 😦 ), że kobiety same prowokują do gwałtu, i jeżeli nie chcą uprawiać seksu, to nie powinny się z mężczyznami w ogóle umawiać! Proste? Bo gdy kobieta umawia się na randkę, to myśli o wypiciu kawy i patrzeniu na gwiazdy, a mężczyzna – o stosunku płciowym i nie wie [bidulek – przypis własny], na ile ona chce, a na ile nie. W ten sposób powstają między nimi nieporozumienia i to jest problem (to? seriously? ) – wypiją piwo, wino, on ją obejmuje, ona go całuje. Potem ona się broni, to on ją na siłę weźmie. No weźmie na siłę chłop, no pewnie, że weźmie… No pewnie, że weźmie, skoro już się z nim na kawę umówiła suka jedna. Od teraz strach proponować, oczywiście jeśli ktoś ma takie potrzeby, własnej matce przysłowiową herbatkę, no bo skoro powiedziało się „A”… brrrr!!!
Dobrze, podejmuję rękawicę gwałtu. Otóż poseł Wipler (żeby nie było, że się uczepiłem, to wyznam szczerze, że nie wiem z jakiego ugrupowania, choć po powodzie świętowania można się tego chyba domyślić) wyznał łzawym głosem, że policja (prawdopodobnie ZOMO) dokonała na nim gwałtu, że go bito, przyduszano, klęczano na nim, wykręcano go, kopano w krocze, spryskiwano po całym ciele, a on chciał jedynie uczcić piątą ciążę żony (podejrzewam, że i jego także). Policja zaś, ustami wzmiankowanego już rzecznika Sokołowskiego (rzecznik, to taki policyjny flisak chyba), wyjaśniła, że poseł utrudniał im wykonywanie czynności i miał z 1,5 promila. Funkcjonariusze kazali mu, początkowo grzecznie, acz stanowczo, wiplerdalać, ale on zamiast tego przeszedł do natarcia i dokonał gwałtu na policji – bił ją, przyduszał, klęczał na niej, wykręcał, kopał w krocze, spryskiwał, mówił także, że na nią sra, ale w tym punkcie nie przeszedł był od słów do czynów, choć podobno naruszył cielesność munduru jednego z funkcjonariuszy.
Listopad to, jak cała zresztą jesień, pora burz (co widać nawet na przykładzie powyższych akapitów). I oto teraz właśnie mistrz Andrzej Sapkowski zaskoczył wszystkich najnowszym tomem przygód Geralta z Rivii! Tomem o jakże adekwatnym na ten moment tytule – Sezon burz. Młodszym Czytelnikom lub niezorientowanym wyjaśnię, że jest to kolejna część, rozpoczętej w 1986 roku, sagi o Wiedźminie (z grubsza mówiąc, bo formalnie Opowiadania do niej nie są zaliczane). Część pojawiająca się po 14 latach przerwy! Już nie mogę doczekać się, kiedy wpadnie mi w łapy. Na podstawie sagi powstał nawet film pełnometrażowy, który wyróżnił się jedynie tym, że, jak mawiał mój kolega ze studiów, smok miał przesterowany głos i ni chuja nie dało się go zrozumieć, a Yennefer – zajebiste cycki. SłonyDuchu – kopalnio cytatów – pozdrawiam i niczym tego syna co marnie trawił, witam ponownie na polskiej ziemi, tej ziemi!